niedziela, 11 marca 2018

ślubna recydywa

jakiś czas temu stanęłam znowu na ślubnym kobiercu.
znowu, bo po raz drugi, za to z tym samym mężem.
trzeba było podpisać aneks na miłość, bo na zgodę i szczęście już był.
z wyżej wymienionej przyczyny potrzebowałam biżuteryjnych upiększaczy mojej skromnej osoby, które też sobie wytworzyłam pracą rąk własnych na fali zachwytu sznurami koralikowymi i chwilową fascynacją koralikami super duo.

wyszperałam w internecie fantastyczną sukienkę w stylu Grace Kelly, o którą musiałam walczyć jak lew, gdyż partia w kolorze złamanej bieli została dość nagle wycofana ze względu na trochę prześwitujący materiał.
ja natomiast uparłam się, że to musi być ta i żadna inna, a prześwity mi nie przeszkadzały, bo i tak montowałam pod spód halkę idealizującą figurę.
sprzedawca dał się na szczęście ubłagać zrzeczeniem się prawa do zwrotu i sukienkę wysłał z rabatem włącznie.
do tego wymyśliłam sobie różowe dodatki, właściwie dobierane do odcienia butów, w których też zakochałam się od pierwszego wejrzenia w katalog odzieżowy.
zaskutkowało to powstaniem naszyjnika z krywulką i śnieżynkopodobnymi kolczykami.
ten pierwszy ma koraliki superduo w kolorze odbiegającym mocno od tego, co widziałam na zdjęciu, kiedy je zamawiałam (powiedzmy, że w określonych warunkach oświetleniowych trochę błyszczą na różowo zamiast różowymi być w ogóle), ale w sumie efekt jest satysfakcjonujący.
kolczyki zszywałam bezczelnie żółtą nicią do jeansów i chwała jej za bycie niewidzialną w tym wzorze :-)
to nie koniec moich własnoręcznych poczynań w tematyce własnego ślubu.
ponieważ za pierwszym razem mój bukiet kosztował miliony monet, rozbiegał się z moją zamawianą wizją i dzięki niemu miałam ręce seryjnego mordercy, bo ktoś go owinął czerwonym bibułowym farbującym sznurkiem, tym razem sama zamówiłam niezbędne utensylia do stworzenia bukietu numer dwa.
co dość kontrowersyjne, powstał ze sztucznych kwiatów, ale za to znalazłam takie róże, po których tego faktu nie widać, a na dodatek piękny jest do tej pory, mimo ponad czteroletniego istnienia.

środa, 31 stycznia 2018

ekspresowa rekonstrukcja

szwagierka przytargała mi w celu przeróbkowym "coś" pomiędzy otulaczem a kominem, lecz ze względu na rozmiar nie bardzo było wiadomo co to jest bardziej.
na podwójne zamotanie zbyt krótkie, na pojedyncze zdecydowanie za szerokie.
wysokość też pozostawiała wiele do życzenia, bo grubaśna nitka nawet po zharmonijkowaniu dawała okrycie szyi po same brwi.
z rzeczy akceptowalnych dla potencjalnej nosicielki "coś" miało kolorystykę.
stosunkowo łatwo sprułam prosty dżersej - nawet końcówka potrójnej nitki nie była w zasadzie wcale ukryta.
wystarczyło poluzować supełek i nie wiadomo kiedy z niewymiarowego rulonu zrobiła się obficie wyglądająca kulka.
dostałam zlecenie, żeby powstał z niej komplet czapka + otulacz.

zaczęłam od tej pierwszej mając na uwadze ograniczone zasoby materiałowe.
dłubałam 9-milimetrowym szydełkiem pospolitą słupkową smerfetkę i zajęło mi to raptem niecałe 2 godziny, co jest niewyobrażalnie nieodległym terminem jak na moje dziewiarskie możliwości, jeśli koniecznie mam coś zrobić niekoniecznie dla własnej przyjemności dziergawczej.
pompon z własnych zasobów przytwierdzała sama zainteresowana.
komin powstał z całej pozostałej reszty i to niemal dosłownie, bo zostało mi około 10cm włóczki - taki odpad poprodukcyjny to ja rozumiem.
postawiłam na mix słupkowo-łańcuszkowy i dobrą decyzją było pójście w szerokość, bo na podwójne omotanie nie było szans (no chyba że wąską nieestetyczną kiszką).
właścicielka zadowolona, a to najważniejsze!

niedziela, 14 stycznia 2018

zima na zamówienie

sorry, taki mamy klimat, że od trzech miesięcy mamy koniec października.
śnieg widuję w telewizorze dopóki się dekoder nie załączy.
w zeszłym roku popełniłam z braku bieli wielosezonowe okienne zmieniacze klimatu.
obkupiłam się na allegro w hurtowe (3000 szt./opakowanie) ilości koralików Hama w kolorze białym zwyczajnym i transparentnym oraz uniwersalne formy XXL do układania tychże (koło, kwadrat, sześciokąt i gwiazdka).
i przepadłam.
tak się wkręciłam w układanie pęsetą śnieżynek po nocach po uprzednim zainspirowaniu się Pinterestem, że aż brakło mi surowca.
dostawcom też chwilowo brakło, bo w drugiej turze zaopatrzyłam się w transparentny błękit i czerwień, zamiast w biele.
tymczasem wzorów postępowania jest ogrom - śnieżynki można tworzyć z naturalną ich różnorodnością.
w tym roku też ustroiłam okna z jedną zamianą względem zimy 2016/2017 - dwustronną taśmę samoprzylepną zamieniłam na taką specjalną masę klejącą, która chwilowo mocuje różne rzeczy, ale daje się wykorzystać powtórnie, a żeby doprowadzić później okno do porządku wystarczy zwyczajny płyn do szyb (dla lenia jak znalazł).
gdyby nie spirografy to nie miałabym pojęcia, że taka "plastelina" istnieje - tam służy do stabilizowania koła spirografu na kartce.
 
pobyt w pudełku w pozycji bylejakiej gwiazdki zniosły dość dobrze z małymi wyjątkami.
to co się odłamało było niewystarczająco rozpuszczone żelazkiem po lewej stronie (głównie połączenia jeden do jednego koralika), ale ponowny kontakt z temperaturą naprawił wszystko.

większość powyższych okazów powstała na planie sześciokąta, a o dziwo tylko 2-3 wzory nadawały się na gwiazdkę.
renifer za to był tym jedynym tworzonym na kwadracie.