czwartek, 28 marca 2013

nu pagadi zajec

mimo że aura niespecjalnie na to wskazuje (ale prawdopodobnie się nawróci, bo mnie łupie prawy łokieć i szwy), wielkanocny sezon jest już bardzo na czasie :-)
odgrzebałam i doprowadziłam do stanu używalności zeszłoroczną robótkę z gatunku tych powodowanych skąpstwem ("cooooo? ja mam tyle kasy wydać?! sama se zrobię!").

oto moja riposta dla młodego miauczącego w świątyni konsumpcjonizmu o zajęczy koszyczek za 49,99.
koszyczek prawie zabytkowy (bo starszy ode mnie) ustrojony włóczkowym odzyskiem z szalika za złotówkę i koralikami z naszyjnika, który zawierał ich na tyle dużo, że taki ubytek mu nie zaszkodził w wyglądaniu.
improwizowałam metodą "na oko" - stąd nieelastyczny brzeg górny (rok temu nie umiałam inaczej) i niedopracowane przyfastrygowane uszy.
mimo to ma swój niezaprzeczalny urok i drugiego takiego w kościele nie było :-)
ponieważ przez wiosennie nieadekwatne temperatury, barwinek pospolity służący ozdobie jeszcze kima pod śniegiem, wpadłam na inny pomysł zielenio-zdobny.
mianowicie - jajka i inne gadżety wylądują na trawce z rzeżuchy, która aktualnie sobie rośnie na kielichu wody dziennie i dziś się zazieleniła.
___
kupiłam ostatnio w ciucholandzie za 2zł jedwabną sukienkę zawierającą z 5kg różnego kształtu czarnych koralików i cekinów, oczywiście w celach recyklingowych.
póki co obskubałam 2/3 jednego rękawa, mam pełny słoiczek tego czarnego dobra, toteż wczoraj niepohamowałam się przed częściowym jego spożytkowaniem.
popełniłam prototyp kołnierzyka-naszyjnika.
wyciągnęłam właściwe wnioski co do szczegółów wykonania i wersja następna mam nadzieję będzie już dobra do produkcji masowej, jeśli oczywiście będzie nań popyt.
bo surowca mam przynajmniej na tuzin (jak nie na dwa!), a jeśli oprócz perełek wziąć pod uwagę jeszcze koraliki owalne... to strach się bać ;-)

czwartek, 21 marca 2013

mania koralikowania

eksplorując ostatnimi czasy wasze blogi szczególnie często rzucały mi się w oczy koralikowe bransoletki.
a że jestem człowiek zazdrosny i z przyczyn ekonomicznych skąpy, to się zawzięłam, że sobie sama takie wyprodukuję.
niestety mina mi zrzedła, jak się okazało, że te cuda powstają przy współudziale szydełka.
bowiem szydełkowania, mimo łopatologicznych, bogatych zdjęciowo i filmowo tutoriali, nie jestem w stanie opanować nijak.
a naprawdę próbowałam!

pomysł umarł do momentu, kiedy u którejś z dziewczyn trafiłam na wzmiankę, że wyczarowała takie sznury koralikowe nie szydełkiem, a igłą.
zaczęłam drążyć temat nachalnie dopytując się wujka Google czy coś w tej sprawie wie.
i wybadałam, że efekt identyczny z szydełkowym uzyskuje się za pomocą splotu twisted herringbone.
jest do tego nawet instrukcja po naszemu u Anpandany.
dla mnie plusem jest to, że koraliki nawlekam na bieżąco, a jakbym ucięła za mało nitki, to jest możliwość zupełnie niewidocznego dowiązania kolejnych jej fragmentów.

poczyniłam zatem odpowiednie zakupy, tj. koraliki toho w rozmiarze 11/0, w następujących kolorach:
- transparent frosted cobalt
- metallic cosmos
- gold-lustered raspberry
- trans-lustered rose
- trans-rainbow green emerald
a do tego metalowe końcówki i kilka fikuśnych zapięć do przetestowania.

a co mi wyszło, można podziwiać poniżej:
najbardziej namęczyłam się z różową, bo mimo że to ten sam rodzaj koralików, to te akurat w 1/3 przypadków miały przyciasne dziurki, co czasem skutkowało pęknięciem koralika.
pół biedy jeśli dopiero go nawlekałam, ale czasami pękał taki gagatek będąc już dwa okrążenia niżej.
raz czy dwa jeszcze daje radę to zamaskować, jednak później zostało mi tylko prucie i zabawa od nowa, tym razem z bezwzględną selekcją tych koralików, co chociaż trochę się na igle blokowały.
mam jeszcze mały problem z klejem - użyłam uniwersalnego, ale choć przezroczysty i wydajny, to jak na mój gust za długo schnie i choć rano wklejałam końcówki, to wieczorem montując do nich zapięcia przyuważyłam, że niektóre jeszcze się nie przytwierdziły całkowicie i ostatecznie - byłabym wdzięczna zatem za polecenie jakiegoś zadowalającego.

sobota, 2 marca 2013

pulsujące ucho

tym razem projekt z gatunku walentynkowych (i recyklingowych), zrealizowany tegoż oczywistego dnia.
do dzieła stworzenia motywowało mnie wyzwanie u Truscaveczki, ale nadal cierpiąc na niechcizm nie opublikowałam swojego dzieła na czas w odpowiednim miejscu.
a sam pomysł jest prosty - weź nitkę i połącz punkty.
przetworzeniu poddałam okładkę z mojego archiwalnego zeszytu (i zwiastuję, że serca nie były jedynymi elementami z niej wyciętymi, o czym opowiem w następnym odcinku) i kawałek muliny o długości nie nadającej się do żadnej innej twórczości.
poświęciłam też kolczyki, które oprócz leżenia w pudełku lepszego zajęcia dotąd nie miały, więc zostały dawcą bigli.
powstanie dziurek w okładce umożliwił mój serdeczny i oddany cyrkiel z piórnika :-)