piątek, 18 października 2013

poplątana przygoda

mam straszne (i postępujące) zaległości.
czas na porządki, bo niedługo z tego bajzlu to mi tylko uszy będą wystawać.

dzisiaj opakowany w kopertę bąbelkową, w towarzystwie bransoletki, poleciał do swojej właścicielki hematytowo-tęczowy lariat.
drugi w mojej karierze, ale pierwszy bezbłędny i pierwszy w standardowej jak na lariat długości.
to znaczy rozpędziłam się tak, że wyszło 162 centymetry sznura bez oprawy.
a w miseczce została jeszcze garść koralików do nawleczenia w razie potrzeby.

jak przyszło co do czego, to dysponowałam tylko dziesięcioma gramami hematytowych jedenastek (czymże to jest w obliczu zamówionych dwóch lariatów!?).
a u moich zwykłych dostawców pustki w magazynie, albo mikroskopijne ilości.
chciałam być cwana, zamówić ósemki (większe, to szybciej by przybywało), ale tutaj też okazało się, że mogę dostać najwyżej 20 gramów od ręki.
na szczęście wynalazłam kolejny sklep internetowy z Toho na pokładzie, który co prawda wielkiego wyboru kolorystycznego nie ma, ale akurat hematyty były (niestety tylko jedenastki, więc z mojego cwaniakowania nic nie wyszło).
w międzyczasie jedna z zamawiających dziewczyn odrobinę zmieniła koncepcję i zapragnęła ożywienia stalowych kuleczek czymś opalizującym i tak dobrała do zestawu kolorystycznego rainbow iris, które to w proporcji 3:5 dodałam w procesie nawlekania.


z zawieszkami też wynikł pewien problem.
piórka, które zainstalowałam w moim pierwszym lariacie i które się bardzo podobały, wyparowały ze wszystkich możliwych magazynów, niezależnie nawet od wersji kolorystycznej (tj. nie było ani srebrnych, ani złotych i miedzianych).
ba, nie było w zasadzie nawet nic w podobnym kształcie i wielkości!
nie było też wiadomo, ile taki stan rzeczy potrwa (a potrwał aż do dzisiaj - nareszcie zdołałam zamówić srebrne piórka i to od razu profilaktycznie 50 sztuk).
no to improwizowałam, wygrzebawszy z sieci tutorial, a z zapasów rękodzielne łapki i saszetkę Super Duo.

nie wspomniałam jeszcze, że pierwsza przygoda, a raczej problem miała miejsce tuż po nawleczeniu wszystkich koralików na kordonek.
okazało się, że tenże zalegał chyba za długo na półce i w efekcie dodatkowo osłabiony procesem nawlekania w momencie obróbki szydełkiem zaczął pękać.
zaczynałam chyba ze trzy razy od nowa, aż uznałam, że nie ma to sensu i trzeba zmienić jak najszybciej nitkę na nową.
na szczęście nie musiałam nawlekać tych tysięcy po raz trzeci :-)

w zamówieniu była jeszcze bransoletka, koniecznie szmaragdowa.
a proszę bardzo, jest :-)