czwartek, 25 października 2012

patent na otulacze

historia zaczyna się 4, o ile nie 5 lat temu.
kumpel nabywa w pasmanterii dwa motki - czarny i czerwony.
tymże sposobem wrabia mnie w popełnienie szalika dla swojej osoby.

jakoś tak brakło mi wtedy chęci czy motywacji.
projekt umarł na etapie 9-ego pasa, nie osiągnąwszy chyba nawet pół metra.
zresztą wtedy, dawno temu, moje umiejętności ograniczały się do oczka prawego i lewego, więc dziubałam go ściągaczem 2x2.
nie wspominając już o tym, że nabrać oczka na druty musiała mi mama, bo to była dla mnie czarna magia.
odleżało to ustrojstwo kupę czasu w reklamówce aż nabrało mocy urzędowej.
ja w międzyczasie nabrałam serca, umiejętności i dzięki jednemu kopniakowi zawzięłam się i wywiązałam z umowy.

sprułam ten już zrobiony kawałek i wymyśliłam, że zrobię otulacz ściegiem patentowym, w połowie czerwony, a w połowie czarny.
tym sposobem musiałam się nauczyć, co to takiego jest oczko wkłuwane.

szyję do zdjęcia udostępniłam póki co ja, ale może doczekam się kiedyś widoku na właścicielu :)

włóczka to jakiś akryl, ale z tych sztywnych, mocno splecionych.
dość donośnie mi trzaskał na drutach (5mm zresztą).
część czerwonej włóczki to Pearl, bo okazało się, że tą pierwotną utopiłam w większości w jakiejś innej robótce albo zgubiłam.
jednak jak się dobrze przyjrzeć, to jest lekka różnica w odcieniu, no i Pearl jest mimo wszystko bardziej miękka.

z rozpędu zmontowałam już jednokolorowy otulacz dla siebie.
zamówiłam kiedyś 2 motki turkusowego Kotka przez internet, bo brakło go akurat w pobliskiej pasmanterii.
ale po przybyciu paczki wyszło, że pomyliłam odcienie i zamówiłam bodajże 2212 zamiast 2210.
niby ćwierć tonu różnicy, ale w tym do czego tej włóczki potrzebowałam, rzucałoby się bardzo w oczy.
ale mam za  to zapewnione ogrzewanie szyi, a jak się obrobię z zamówieniami, to drugi motek planuję przekształcić w mitenki. kiedyś :)



___
aktualnie produkuję 4 komplety beretowo-otulaczowe na zamówienie i ze wszystkich sił staram się, żeby mnie zima nie zastała.
ale skoro jutro ma padać śnieg, to się chyba nie wyrobiłam :)

czwartek, 18 października 2012

ratownictwo torebkowe

kiedyś w ciucholandzie zabrakło reklamówek.
nowego dobytku miałam sporo, więc wygrzebałam sobie dżinsową torbę, co by się zabrać z tym całym majdanem.
ten nabytek za złotówkę miał jedną wadę - ktoś potraktował go korektorem, kreśląc bardzo koślawe (czyt. zwyczajnie brzydkie) serce.

torebka pierwotnie pochodzi z Filipinki, sprzed około dziesięciu lat.
wiem, bo chciałam sobie kupić egzemplarz, ale zeszły na pniu i musiałam się wtedy obejść smakiem.
jednak i dekadę później przypadła mi niesamowicie do gustu.

ale żeby się z nią móc publicznie pokazać, trzeba było coś z tym bohomazem zrobić.
i wpadłam na pomysł, żeby przetrząsnąć  domowe zapasy guzikowe.
wybrałam te co bardziej kolorowe, mniej więcej podobnego kalibru i przytwierdziłam, na tyle ile się dało korygując kształt serducha.
i voila!


czwartek, 11 października 2012

makówka z zygzakiem

kto powiedział, że Poppy to wzór tylko i wyłącznie dla kobitek?
mojemu męskiemu dzieciowi jak widać pasuje.
czapka popełniona w 2 dni, co jest moim osobistym rekordem w wydzierganiu czegokolwiek od początku do końca.
wykorzystałam włóczkę no name, wygrzebaną w ciucholandzie w postaci dwóch małych kuleczek, które połączyłam w podwójną nitkę.
skład nieznany, ale w dotyku wydaje się choć w pewnym stopniu mieszanką czegoś naturalnego.
góra robiona na drutach 5mm, ściągacz na 4mm, zakończony na 7mm.
pierwszy raz dobrze wykorzystałam technikę magic loop - tzn. idealnie dociągnęłam oczka gdzie trzeba.



naszywkę wycięłam ze starej czapki, w której dobry był tylko rozmiar, ale ten widniejący na metce.
okazało się, że nie sięgała nawet uszu młodego, więc bez żalu poddałam ją recyklingowi :)





niedziela, 7 października 2012

komplet Asicowy


miało być różowo, ale w granicach rozsądku.
trzeba było też pomyśleć, co zrobić w temacie szyjogrzejnym, skoro główna zainteresowana dostaje palpitacji jeśli szalik trzeba zawiązać albo kurtkę zasunąć pod samą brodę.

beret jest z grubsza wzorowany na Marteret by Truscaveczka - z grubsza, bo warkocze wyszukałam w książce z tysiącem splotów na druty i szydełko.
otulacz inspirowany wpisem Intensywnie Kreatywnej o oponkach i brzuszkach.





obydwie włóczki pochodzą z odzysku, z tego samego pasiastego szalika wygrzebanego w ciucholandzie, za oszałamiającą cenę jednego złotego.
guziki amputowałam staremu swetrowi nie nadającemu się do sprucia.
dłubałam całość na drutach 5mm z wyłączeniem ściągacza w berecie (4mm).



kokardka jest dlatego, że uznałam, że póki co kwiatek przekracza moje możliwości.



powyżej zbliżenie na pierwsze w mojej karierze warkocze.
pierwotnie ten z prawej miał wyglądać trochę inaczej, ale się zagapiłam już w drugim przeplatanym okrążeniu i zrobiłam tak samo jak w pierwszym.


piątek, 5 października 2012

dzień dobry

nazywam się Miśka i jestem anonimowym drutoholikiem.
mam już bloga ds. fotografii, a także kryptobloga od ciężkich myśli.
teraz mam też miejsce od chwalipięctwa dziewiarskiego.

pierwszy szalik popełniłam jakąś dekadę temu.
obecnie przeżywam renesans dziergania za sprawą drutów na żyłce, o których do niedawna nie wiedziałam, że istnieją.
posiadam pół dużej szafy włóczek, przeważnie z odzysku.

to co? zapraszam!