znowu, bo po raz drugi, za to z tym samym mężem.
trzeba było podpisać aneks na miłość, bo na zgodę i szczęście już był.
z wyżej wymienionej przyczyny potrzebowałam biżuteryjnych upiększaczy mojej skromnej osoby, które też sobie wytworzyłam pracą rąk własnych na fali zachwytu sznurami koralikowymi i chwilową fascynacją koralikami super duo.
wyszperałam w internecie fantastyczną sukienkę w stylu Grace Kelly, o którą musiałam walczyć jak lew, gdyż partia w kolorze złamanej bieli została dość nagle wycofana ze względu na trochę prześwitujący materiał.
ja natomiast uparłam się, że to musi być ta i żadna inna, a prześwity mi nie przeszkadzały, bo i tak montowałam pod spód halkę idealizującą figurę.
sprzedawca dał się na szczęście ubłagać zrzeczeniem się prawa do zwrotu i sukienkę wysłał z rabatem włącznie.
do tego wymyśliłam sobie różowe dodatki, właściwie dobierane do odcienia butów, w których też zakochałam się od pierwszego wejrzenia w katalog odzieżowy.
zaskutkowało to powstaniem naszyjnika z krywulką i śnieżynkopodobnymi kolczykami.
ten pierwszy ma koraliki superduo w kolorze odbiegającym mocno od tego, co widziałam na zdjęciu, kiedy je zamawiałam (powiedzmy, że w określonych warunkach oświetleniowych trochę błyszczą na różowo zamiast różowymi być w ogóle), ale w sumie efekt jest satysfakcjonujący.
kolczyki zszywałam bezczelnie żółtą nicią do jeansów i chwała jej za bycie niewidzialną w tym wzorze :-)
to nie koniec moich własnoręcznych poczynań w tematyce własnego ślubu.
ponieważ za pierwszym razem mój bukiet kosztował miliony monet, rozbiegał się z moją zamawianą wizją i dzięki niemu miałam ręce seryjnego mordercy, bo ktoś go owinął czerwonym bibułowym farbującym sznurkiem, tym razem sama zamówiłam niezbędne utensylia do stworzenia bukietu numer dwa.
co dość kontrowersyjne, powstał ze sztucznych kwiatów, ale za to znalazłam takie róże, po których tego faktu nie widać, a na dodatek piękny jest do tej pory, mimo ponad czteroletniego istnienia.